I znowu to zrobiłam. W przypływie emocji i nie do końca świadomie… ale stało się! Tym razem nie stało się to tak po prostu – proces był bardziej skomplikowany. Już spieszę z wyjaśnieniem.
Dokładnie tydzień temu rzucił mi się w oczy konkurs, w którym nagrodą był pakiet startowy na zbliżający się bieg – 100 miles of Beskid Wyspowy, na wybrany dystans. W pierwszym momencie stwierdziłam, że raczej nie wymyślę jakiegoś powalającego hasła, dlaczego to właśnie ja powinnam otrzymać pakiet. Jednak w niedzielę rano stwierdziłam, że może jednak spróbuję. Spróbowałam i pakiet dostałam (i jeszcze raz za niego dziękuję) A co napisałam?
Zgłaszam się na ochotnika do dreptania gdzieś na końcu z uśmiechem od ucha do ucha, nie walcząc o czas, tylko o lepszą wersję siebie 🙂 !!!
I tym sposobem po raz kolejny wylądowałam na górskim szlaku i to biegiem. Na godzinę przed startem podobno nie wyglądałam na najszczęśliwszą – i to w opinii męża, więc jest szansa, że faktycznie tak było. Podobno wyglądałam na smutną i zagubioną. Kiedy się to zmieniło? W momencie gdy przebrałam się w startowe ubrania, a na nogi założyłam swoje zasłużone, ubłocone buty. Jak niewiele potrzeba, żeby obudzić w biegaczu wolę walki.
3…2…1… Poleciałam!
Przed biegiem sprawdziłam mniej więcej trasę, ale 100 miles of Beskid Wyspowy jako kolejny po Przehyba Trail i 3xMogielica bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Wydawało mi się, że znam te szlaki bardzo dobrze – a jednak. Po raz kolejny byłam zachwycona. Chcecie wiedzieć jak było?
Pierwsze kilometry prowadziły podobnie jak na wrześniowym Noraftrail 3xMogielica – od stadionu w Zalesiu, błotnistymi ścieżkami do Wyrębisk i dalej zielonym szlakiem na Mogielicę. Jednak po ostatniej zimie, szlak jest nie do poznania. Na pierwszych kilometrach spodziewałam się błota i błoto zastałam, ale nie narzekam, bo takie warunki dają mi najwięcej frajdy. Nieśmiałe tańce nóg na błocie i ta niepewność o to, co przyniesie kolejny krok – a może miękkie lądowanie w kałuży? To jest to, co lubię najbardziej (oczywiście bieg przez błoto, a nie lądowanie w kałuży 🙂
Moje roztańczone nogi dotarły w końcu do zielonego szlaku na szczyt Mogielicy. A co tutaj? Bieg z przeszkodami? A może bieg przez płotki? Jak zwał, tak zwał – tak, czy inaczej fruwanie nad powalonymi drzewami było kolejnym nowym doświadczeniem :-). Z porządnie podniesionym tętnem i dość już wykończonymi nogami wdrapałam się na szczyt. Stąd dość mocny zbieg na Polanę Stumorgową… i tu dopiero zaczęły się zachwyty. Błękitne niebo, na nim białe obłoki, dookoła zieleniące się pasma otaczających Mogielicę gór, przebijające się przez chmury Tatry i delikatny wiatr we włosach, a to wszystko połączone ze sporą już dawką endorfin – to się nazywa szczęście. Co z tego, że bolą nogi? Co z tego, że to jeszcze nawet nie połowa? Biegłam, zgodnie z zapowiedzią, uśmiechnięta od ucha do ucha i napawałam się tym, co mnie otaczało.
Polana się skończyła, zaczął się zbieg tzw. Szlakiem Partyzanckim, którym po błocie i kamieniach dotarłam do trasy narciarstwa biegowego wokół Mogielicy. I byłam przekonana, że czeka mnie teraz kilka nudnych kilometrów, a tu miła niespodzianka – skręt o 180 stopni i wracamy na leśną ścieżkę. Kolejny zbieg – tym razem głownie po kamieniach, następnie lekko pod górę i kolejna niespodzianka! Hurra! Co tym razem? Połamane młode drzewka i gałęzie, a pod nimi uroczo płynie strumyk. Co z tym zrobić? Może pląsać górą po gałęziach? Tak też zrobiłam.
Później znów było błotko, błotkiem dobiegłam do trasy narciarskiej, którą wróciłam na znane już z początku trasy błotko. I po co komu biegi z przeszkodami?
Podsumowując
1. Trasa
Ciekawa, różnorodna, a przy tym widokowa – na pewno wykorzystam ją w swoich treningach
2. Atmosfera i organizacja
Po raz kolejny nie ma się do czego przyczepić. Biuro zawodów działało bardzo dobrze i było w nim wszystko, co być powinno. A do tego rodzinna atmosfera, która zawsze panuje na tych biegach – coś pięknego. I widok ultrasów wracających z dłuższych dystansów (w tym 100 mil !!!) niejedna łezka zakręciła się w oku.
3. Odczucia i emocje
Cudowne! Wparowałam na metę uśmiechnięta od ucha do ucha, zgodnie z zapowiedzią 🙂 I mogę śmiało stwierdzić, że walkę o lepszą wersję siebie też wygrałam. Co poza tym? Przypomniałam sobie, jak bardzo lubię to szalone górskie bieganie! I tak – chcę dalej trwać w tym szaleństwie! To jaki bieg następny?
4. Czy wrócę?
Ależ oczywiście!
Do następnego!
P.S. A tak już zupełnie poza zawodami i bieganiem – lasy Beskidu Wyspowego przeszły swoje podczas minionej zimy. I żarty żartami, w czasie biegu można się pośmiać, ale oczywiście widok tych wszystkich powalonych drzew jest bardzo smutny 🙁