Było to ponad pół roku temu, kiedy w drodze tramwajem do pracy około godziny 6 stwierdziłam, że chcę pisać bloga. Kilka miesięcy później, pod wpływem sporej dawki endorfin wywołanej robieniem któregoś z kolei podbiegu, na końcu którego czekał na mnie piękny widok na Tatry wymyśliłam nazwę tego bloga. Od tego czasu minęło kolejne kilka miesięcy, ale w końcu znalazłam czas i motywację, aby zacząć ! Trzymajcie kciuki !
Jest 9 grudnia, sobota, zima, 6 rano…
…a ja wraz z W. (moim narzeczonym) jemy potężne śniadanie (zdjęcie poniżej 🙂 ) i zastanawiamy się co będzie nam potrzebne na naszej pierwszej poważniejszej wycieczce biegowej, na, UWAGA, Turbacz !
Po kilku godzinach dojeżdżamy na miejsce, gdzie czeka na nas prawdziwa zima – śniegu po pas i wciąż sypie, zimno, wieje, ale… JEST PIĘKNIE ! Nakładamy nasze cudowe nakładki antypoślizgowe, ubieramy się we wszystko co mamy, zjadamy po 3 ciasteczka owsiane własnoręcznie robione i zaczynamy !
Ciężko to za mało powiedziane – 11 km pod górę, w śnieżycy, walcząc ze śniegiem, który usilnie chce ściągnąć buty z nóg przy każdym kroku. Pierwsze 4 kilometry w miarę płasko, później zaczyna się coraz ciężej. Na 6 km mamy kryzys – otwieram plecak, w którym miała być czekolada a tu niespodzianka – czekolada została w aucie :). Sama pewnie bym się poddała, jednak we dwójkę jest znacznie raźniej i lecimy dalej popychani do przodu perspektywą odpoczynku i zjedzenia góralskiej szarlotki w Schronisku na Turbaczu 🙂
Udało się ! Docieramy do schroniska – wymęczeni, wymarznięci, przemoczeni, ale najszczęśliwsi. Nie po raz pierwszy szarlotka (a także żurek, kwasnica z żeberkiem i kawka) okazują się być wspaniałe jaka nigdy – tak wspaniałe, że nie zdążyłam ich uchwycić na zdjęciu. Poza tym, w schronisku kupuję również tradycyjną pocztówkę (tak, zbieram pocztówki) i przybijam pieczątkę.
Po odpoczynku i tych wszystkich smakołykach, ponowne wyjście na mróz okazuję sie być potężnym wyzwaniem – dopiero po 2 km biegu zaczynam czuć dłonie (ale to przy moim krążeniu nic nowego :). Droga powrotna jest wspaniała – tak naprawę dopiero teraz mamy siłę dostrzec jak jest pięknie. W moim przypadku dochodzą do tego endorfiny i co chwilę zatrzymuję się żeby zrobić zdjęcie 🙂
Szczerze nie wiem jakim cudem, ale udaje mi się przebiec całe 22 km ! W. poddaje się na samym końcu, ale i tak jest mega, bo w tym roku biegał maksymalnie 10 km 🙂 Szczęśliwi i dumni docieramy do auta – jeszcze tylko solidne rozciąganie i nagroda w postaci słodyczy, o których zapomniałam rano. Jest cudownie ! Do następnej 🙂
Trasa:
Na mapie kilometraż wskazuje tylko drogę do hali łabowskiej, powrót był tym samym szlakiem.
Przebiegliśmy: 22km
Zbliżyliśmy się: 608m do Słońca
M.