Mój kochany Beskidzie Sądecki – meleduję się z powrotem! Prawdopodobnie jest mnie więcej o kilka kawałków sernika i innych przysmaków, ale jestem 🙂
Po przeczytaniu porannych komunikatów o ciężkich warunkach panujących w Beskidzie Sądeckim, jedyną słuszną trasą na świąteczną wycieczkę wydała mi się być droga z Gabonia na Przehybę. Z tego co pamiętam, rok temu również właśnie tu spędzaliśmy drugi dzień świąt 🙂
A więc kilka minut po godzinie 7 byliśmy w Gaboniu. Zdecydowaliśmy, że ja biegną, W. – idzie. Na parkingu spotkaliśmy jeszcze parę narciarzy na biegówkach i nikogo więcej. Żeby nie było zbyt prosto, jedynymi śladami na drodze na Przehybę były ślady zwierząt, domyślam się, że dzików. Ale co tam – biegnę do góry!
Do połowy drogi torowałam szlak i nie było tragicznie. Jednak po 3km śniegu zrobiło się znacznie więcej. Zatrzymałam się na sekundę, żeby złapać oddech. W tym momencie wyprzedziła mnie para narciarzy. Wymieniliśmy kilka miłych słów na otuchę i ruszyliśmy do góry.
Zrobiło się naprawdę ciężko. Śniegu było już po kolana. Próbowałam trzymać się śladów po nartach, ale niewiele mi one pomagały. Co kilka minut robiłam przerwę, żeby złapać oddech, zebrać się w sobie i ruszyć dalej w tą naprawdę nie lekką walkę ze śniegowymi zaspami. Na całe szczęście otaczały mnie piękne zimowe krajobrazy i to głównie one motywowały mnie do dalszej walki.
W okolicy szczytu zaczęło mocniej wiać i zrobiło się jeszcze bardziej mrocznie. Narciarze zniknęli mi z pola widzenia, zostałam sama i wraz z każdą minutą atakowały mnie myśli, żeby zawrócić. Ale zrobić to 500 metrów przed szczytem? Ostatecznie dobiegłam. Co prawda dwa razy wolniej niż zazwyczaj, ale to kompletnie się nie liczyło. Nie poddałam i się i osiągnęłam swój cel 🙂 To było najważniejsze.
Na szczycie spędziłam około minuty, robiąc zdjęcia. Nie wchodziłam nawet do schroniska, bo nie chciałam się schładzać. Od razu ruszyłam dalej. W butach miałam masę śniegu, którego co jakiś czas bezskutecznie próbowałam się pozbywać. Prawda jest taka, że akurat zbieganie okazało się być tym przyjemniejsze, im więcej śniegu było na trasie. Hasałam sobie po mięciutkich zaspach przez kolejne 3km z uśmiechem na twarzy, mimo, że w butach miałam już dosłownie kałuże 😀
Zmarznięta, ale szczęśliwa dotarłam z powrotem na parking w Gaboniu.
Tak, było ciężko,
Tak, było warto 🙂
Trasa:
Ze względu na zapowiadane ciężkie warunki pogodowe zdecydowaliśmy się na asfaltową drogę z Gabonia na Przehybę (oczywiście dziś asfaltu widać nie było ani przez chwilę). Moim zdaniem jest to bardzo fajna trasa na zimę, kiedy większość szlaków turystycznych jest zasypana. Latem asfalt trochę mi tu dokucza, ale kiedy droga jest zasypana jest tu naprawdę bardzo przyjemnie i pięknie 🙂
Dużym plusem jest też parking (Kliknij aby nawigować), który znajduje się dosłownie przed szlabanem, za którym rozpoczyna się trasa.
Do następnej,
M.