Witajcie,
Właśnie wrócilismy do domu po trzecim etapie Grand Prix Krakowa w biegach górskich – tradycyjnie: wykończeni i szczęśliwi.
7 stycznia, godzina 7 rano…
…dzwoni budzik – wstajemy. Za oknem pochmurno, sennie, deszczowo. Na śniadanko dżemik i mój wspaniały banalnie prosty krem czekoladowy – postaram się wrzucić przepis jak najszybciej. Do tego kawka i sporo wody 🙂 Przed startem zahaczamy jeszcze o Lidla gdzie kupujemy sobie świeżutkie drożdżówki.
Dojeżdżamy na start i wielki dylemat – śniegu nie ma ale potężne błoto skłania nas do tego, że decydujemy się na wzięcie naszych wspaniałych nakładek. Przeraża nas jedynie perspektywa biegnięcia w nich pierwszych kilku kilometrów po asfalcie.
Na starcie komentator jeszcze bardziej nas dołuje i mówi, że warunki dziś są bardzo trudne i dużo zależy od sprzętu.
Startujemy
Pierwsze kilometry walczę z nakładkami na asfalcie ale biegnę dosyć szybko. W. po raz pierwszy na GPK trzyma się ze mną dopóki nasze trasy nie rozdzielają się (ja biegnę 11,6km, on 5,7km). Po asfaltowym podbiegu zaczyna się długi zbieg i tu zaczyna się błoto – szczerze, największe po jakim miałam okazję biec. I to błoto ciągnie się w sumie do samego końca. W międzyczasie decyduję się dwukrotnie na poprawianie nakładek, które usilnie mi się zsuwają. Tracę na tym sporo czasu i siły, a one dalej się zsuwają i w końcu odposzczam i przestaję zwracać na nie uwagę.
Muszę przyznać, że trasa jest dla mnie wciąż bardzo ciężka. Walczę do końca, ale są momenty, kiedy idę (gdy błoto jest zbyt duże żeby biec i niestety na ostatnich podbiegach).
Na poprawę humoru przed samą metą błoto mnie prawie pokonuje – wykonuję parę pewnie śmiesznie wyglądających ruchów, ale jakimś cudem się utrzymuję na nogach 🙂
Widzę metę – tradycyjnie przyspieszam i walczę do końca. Widze W., który na mnie czeka – kilka minut nie mogę mówić, ale udało się – dobiegłam ! Czas niestety 5 min słabszy niż na dwóch ostatnich etapach, ale wiem, że dałam z siebie wszystko. Może następnym razem będzie lepiej ! Z kolei W. udało się poprawić czas o jakieś 4 min – brawo !
A po biegu tradycyjny i zasłużony burger i frytki belgijskie 🙂
Do następnej 🙂
Przebiegliśmy: 11,6km (będę pisac o sobie, bo przebiegłam więcej 🙂 )
Zbliżyliśmy się: 748m do Słońca
M.
1 Comment
Magda’s all smiles and Waldek looks deadly serious. I would too if I thought Mateusz were going to look at these pictures.