Po listopadowej nieobecności 11 raz wybiegałam 11 kilometrów na Ambitnej Jedenastce Grand Prix Krakowa w biegach górskich. Tradycyjnie było lekkie zdenerwowanie i niepewność – jak będzie w tym roku? A poza tym przemyślenia, dużo przemyśleń.
A w głowie toczyły się walki
Zawsze stojąc na starcie dopadają mnie myśli – „Po co to wszystko? Co ja tutaj robię? Przecież mogłam sobie sama wyjść potruchtać? Nienawidzę tej trasy!” Ale znienawidzony pierwszy podbieg szybko się kończy i z każdym kolejnym kilometrem dociera do mnie, ile radości TO WSZYSTKO mi daje! Tak pokonuję kolejne podbiegi i zbiegi (z tymi mam jeszcze cały czas spory problem – ludzie, jak wy to robicie, że lecicie jak szaleni nie zważając na to, co jest pod nogami?!). Często niepewna kolejnych kroków i tego, czy błyszcząca cienka warstwa lodu lub głębokie błoto nie pociągną mnie ze sobą. Ale głowa do góry i lecę, gotowa również na to, że trzeba będzie wspinać się na czworaka lub walczyć o pionową pozycję. Często ciężko jest złapać oddech, ale przecież z każdym kolejnym przebiegniętym kilometrem przybywa endorfin we krwi i na ostatnich metrach, nie wiadomo skąd, pojawia się siła w nogach. I tym sposobem przyspieszam i pewnie przekraczam linię mety! No nie mówcie, że nie czujecie tego co ja :). A co dzieje się później? Z twarzy znika zacięty wyraz twarzy i waleczne nastawienie ustępuje miejsca radości, takiej szczerej, prosto z serducha. Na twarzy pojawia się uśmiech i nie znika z niej do końca dnia. Jeszcze tylko spojrzenie na zegarek, czy udało się poprawić czas, ale właściwie to nie jest już ważne. Udało się! Po raz kolejny wygrałam ze swoimi słabościami, chwilowym zwątpieniem i brakiem wiary w siebie. Tym sposobem mogę z podniesionym czołem i uśmiechem na twarzy wrócić do codzienności. Ale pozwólcie, że dziś się jeszcze trochę pouśmiecham 🙂
Ach ten klimat GPK!
A jak moje wrażenia z samego biegu? Co tu dużo mówić, te zawody mają swój klimat. Bo nigdzie ochraniacze na buty nie mają takiej zasadności zastosowania, jak po powrocie z trasy i nie wydają się tak bezsensowne, gdy nakłada się je na nowiutkie czyściutkie buty przed biegiem. Bo nigdy herbata nie rozgrzewa tak cudownie, jak po odstaniu swojego w kolejce po nią po biegu :). A czekolada – najpyszniejsza! A te nerwy w kolejce do toalety… „Czy zdążę na start?” I analizowanie, czy na pewno te buty będą dobre. „A może warto ściągnąć kurtkę?” Uwielbiam to przedstartowe panikowanie, przemyślenia w trakcie i postartowe zajadanie się smakołykami z uśmiechem od ucha do ucha. Uwielbiam te zawody! Także Święty Mikołaju dziękuję za czekoladowego Mikołaja na mecie i kolejne cudowne Mikołajki 🙂
Santa Claus is coming…
A wiecie co jeszcze przynosi ze sobą Bieg Mikołajkowy na GPK? Atmosferę świąt w domu 🙂 I to też jest piękne.
Do następnego,