Wszystkie wrześniowe weekendy spędziliśmy w górach. Stąd po niedzielnym Biegu Beskidnika, podjęłam decyzję, że wypadałoby odpocząć. A gdzie najlepiej się odpoczywa? Oczywiście, że w domu! Z tego też powodu ostatnie kilka dni spędziłam na moim kochanym, rodzinnym Roztoczu 🙂
Już pierwszego dnia wzięło mnie na wspomnienia…
Przechodząc obok mojej szkoły podstawowej i gimnazjum i przede wszystkim obok bieżni, przypomniałam sobie, jak bardzo nie lubiłam spędzać na niej czasu. Tak – mogę śmiało powiedzieć, że gdy byłam nastolatką bieganie było ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę. Przebiegnięcie kilometra po lesie równało się z wypluwaniem płuc, naprawdę 🙂 I prawda jest taka, że ten stan trwał aż do matury.
Przygotowując się do matury usilnie szukałam sposobu na odstresowanie się, wyrzucenie z siebie złych emocji. I tak pewnego dnia założyłam sportowe buty i umówiłam się z koleżanką na wyjście „potruchtać”. Z czasem kondycja zaczęła mi się poprawiać i byłam w stanie przebiec coraz więcej. Biegałam po lubelskich chodnikach w jeansowych spodenkach (wtedy mi one nie przeszkadzały:D) z uśmiechem na zarumienionej twarzy.
Po maturze wróciłam do rodzinnych stron i spróbowałam swoich sił z tatą, który biegał od zawsze (a tak naprawdę od studiów). Leśnymi ścieżkami przebiegliśmy przez te 3 miesiące setki kilometrów (a ja wciąż w tych jeansowych spodenkach!).
Do września było bieganie i rower, a później znowu próba rozpoczęcia studiów.
Tym razem, nieszczęśliwie dla mojego biegania, zostałam na studiach
Pierwsze 3 lata – wstyd przynać, ale zero sportu!!! Po trzech latach powróciłam na wakacjach do mojego biegania po lesie i zapisałam się na pierwsze w życiu zawody – Życiową Dziesiątkę w Krynicy. Po wakacjach zaczęłam ćwiczyć na siłowni i w sumie od tego czasu trenuję już regularnie. Czasem było więcej siłowni, czasem biegania. W ciągu kolejnych dwóch lat przebiegłam dwa razy Konspol Półmaraton. Niestety po drugim z nich dopadła mnie kontuzja – prawdopodobnie pasmo biodrowo-piszczelowe. Nie trafiłam wtedy na dobrego fizjoterapeute i próbowałam walczyć z tym sama. Przestałam biegać praktycznie na 3 miesiące, po tym czasie powoli zaczęłam wracać do treningów. Prawda jest taka, że cały czas coś mnie boli – biodra, kolana, stopy (stopy najbardziej!!!), kręgosłup. I tylko cieszę się, jeśli ból jest symetryczny 😀 Oczywiście równolegle staram się dokształcać i szukać powodów tych wszystkich bólów no i oczywiście wykonywać ćwiczenia wspomagające. Nie zapominam też o pozytywnym wpływie rozciągania, regenaracji oraz masażu sportowego (Marlenka, pozdrawiam :)!).
A dlaczego góry i skąd w ogóle góry?
O tym chyba za kilka dni, bo już trochę późno!
Do następnego,
M.