Od kilku lat siedziało to w mojej głowie. Morsowanie – z jednej strony tak bardzo chciałam spróbować, a z drugiej wydawało się być takie nieosiągalne. Jako naczelny zmarzluch i wielbiciel odkręconych grzejników w każdym miejscu, w którym się znajdę, na pierwszy rzut oka zupełnie nie wpasowywałam się w obraz rozbierających się na zimnie i wskakujących do lodowatej wody morsów. Na całe szczęście pozory mylą 🙂
Oprócz mojego wiecznego marznięcia, z którym kojarzy mnie chyba większość znajomych, mam dodatkowo zakorzeniony w głowie lęk przed jakimkolwiek przeciągiem. Do tego podobno moje spojrzenie na każdego, kto otwiera okno też potrafi zbić z nóg (oczywiście w pierwszej dogodnej chwili, otwarte okno zostaje przeze mnie zamknięte) 🙂 A jednak! Po dwuletnim robieniu szumu wokół tematu morsowania i wypytywania się o szczegóły całego przedsięwzięcia zdecydowałam się. I okazało się, że to nic trudnego. Co więcej – chyba się uzależniłam 🙂
Nie będę nikogo namawiać, ani przedstawiać żadnych naukowych faktów. Nie jest to tym bardziej post ekspercki. Powiem, jak wygląda to z mojego punktu widzenia i dwumiesięcznego doświadczenia.
Założenia wstępne
Dziewczyna, niecałe 30 lat, zawsze zmarznięta i posiadająca wiecznie skostniałe dłonie, stopy i nos :), którą ciągle coś zawieje i boli, którą na zmianę bolą różne stawy, która od września do czerwca chodzi w grubej czapie, ale poza tym z całkiem dobrą kondycją i skłonnością do robienia różnych dziwnych rzeczy.
Przygotowanie
Mój ekwipunek:
- termos z gorącą herbatą
- założony na siebie strój kąpielowy i ubrania sportowe
- bielizna na zmianę
- klapki (ale w planach jest zakupienie skarpetek neoprenowych),
- ręcznik,
- gruba czapa i rękawice, chusta na szyi,
- dodatkowe grube spodnie i bluza w pogotowiu (czyli w plecaku),
- kurtka
- czołówka (w przypadku morsowania po zmroku)
- karimata
- coś słodkiego do jedzenia, żeby później poczęstować resztę śmiałków 🙂
Rozgrzewka:
- krótsza lub dłuższa, w zależności od stopnia rozgrzania na początku, do momentu rozgrzania mięśni, ale nie spocenia się
Wejście
Gdy tylko w głowie włączy się zielone światło, zaczynam wchodzić. Oczywiście nie zastanawiam się zbytnio nad tym, co robię. Krzyki, piski i wrzaski zdecydowanie pomagają wejść i wytrzymać w lodowatej wodzie. Za pierwszym razem dosłownie weszłam, zanurzyłam się i wyszłam. Obecnie spędzam w wodzie już około 5-6 minut. Wchodzę w grubej czapie, rękawicach i chuście a szyi. Bardzo ważne jest, aby przed wejściem przygotować sobie na brzegu wszystko, co będzie nam potrzebne do przebrania się (na wierzchu zostawiając bieliznę i ręcznik, bo dziwnym trafem później jakoś ciężko to odnaleźć :). Zanurzam się do pach i nie zanurzam rąk (trzymam je wysoko, np. na głowie). I teraz się dzieje – właściwie nie wiem do końca co. W moim odczuciu zimna woda działa jak cieniutkie igły, które wbijają się w całe ciało rozluźniając je. Efekt końcowy jest na pewno nie do podrobienia. Bardzo polecam morsowanie w grupie. Przysłowiowa „głupawka” gwarantowana.
Wyjście
Wychodzę i ubieram się najszybciej, jak to możliwe. I uwierzcie, ubranie się w stanie totalnego wychłodzenia jest naprawdę najtrudniejszym elementem całej zabawy. Powierzchnia ciała, która była poddana działaniu zimnej wody jest tak pięknie czerwona. W mięśniach czuję delikatny prądzik – wspaniałe uczucie. Jedyny minus dla mnie to bardzo zmarznięte stopy. Ogólnie czuję się błogo, w pełni zrelaksowana. Po ubraniu się we wszystko, co mam ze sobą popijam gorącą herbatkę z sokiem malinowym. I jest super!
Podsumowania
Z artykułów, które czytałam zanim zaczęłam morsować wynika, że kąpiel w zimnej wodzie podnosi odporność, przyspiesza regenerację w mięśniach i sprzyja utracie wagi. Planuję sumiennie sprawdzać, czy to prawda 🙂 Wiem już na pewno, że morsowanie podnosi poziom endorfin w niemożliwie krótkim czasie do niewyobrażalnego poziomu.
To tyle w temacie 🙂 Mam nadzieję, że zachęciłam do morsowania choć jedną osobę 🙂
Do następnego,
1 Comment
Super, podziwiam! I to jeszcze wejście w pojedynkę… Ja pierwsze wejście planuję z dużą grupą morsów, która która morsuje co weekend. Mam nadzieję, że zadziała psychologia tłumu i nie cofnę się po zanurzeniu stopy 🙂