Witajcie,
Dziś w końcu udało mi się, niestety bez W., powrócić do biegania po GPK. A było to tak…
Ostatnio mamy coraz więcej załatwień i coraz mniej śpimy. Dziś jest podobnie. Wybiegam z pracy równo o 15. O 16 jestem u W., załatwiamy różne sprawy na różnych końcach Krakowa i tym sposobem wpadamy do domu o 19.15. Na dworze jest bardzo zimno i sypie śnieg. Osobiście mam tak, że z każdą godziną dnia jest mi coraz zimniej, czyli możecie sobie wyobrazić jak się czuję o 19.15 – na pewno nie jestem szczęśliwa z powodu zaplanowanego treningu. Moją kolejną wymówką jest to, że W. nie czuje się najlepiej i dziś rezygnuje z biegania.
Na szczęście nie zastanawiam się nad tym, czy mam ochotę wychodzić. Szybko się przebieram i lecę. Ostatecznie wychodzi 5km w niecałe 29 minut, w tym ostatnie 2km z interwałami 100m szybszego biegu na 100m truchtu. A jeżeli chodzi o bieganie w śnieżycy to ma ono swoje uroki dopóki nie biegnie się pod wiatr 🙂
Przypominam, że jutro mój ulubiony dzień w roku – TŁUSTY CZWARTEK! Z tej okazji przez 1 dzień planuję nie szaleć z wymyślaniem sFIT pączków, tylko postawić na te tradycyjne 🙂
Do następnego!
Przebiegliśmy: 5km
Zbliżyliśmy się: 145m do Słońca
M.