Plany planami
Miała być Barcelona. Barcelony z wiadomych przyczyn nie było. Ale czy to koniec świata? Nic bardziej mylnego! Jako, że od 3 miesięcy jestem szczęśliwą (bez kilku drobnych incydentów, z powodu przeciążenia mojego dwu-kołowego przyjaciela) posiadaczką nowego roweru, to na urlop w tym roku wybraliśmy się właśnie rowerem. Bo przecież wspomniany środek transportu ma same zalety! Względnie szybki, praktycznie darmowy… ech gdyby tylko niektóre części ciała tak bardzo nie bolały po którejś z kolei setce kilometrów 🙂 Ale po kolei!
Na urlop jadę rowerem!
Dłuższą rowerową wyprawę planowaliśmy z W. dopiero w przyszłym roku, ale że z natury nie jesteśmy zbyt cierpliwi, zdecydowaliśmy się spróbować już w tym roku. Czy wyprawa została szczegółowo zaplanowana? Oczywiście, że nie! Nie pozwoliła na to moja chaotyczność i marzenie o jechaniu przed siebie, „w siną dal”, tak po prostu, bez presji czy konieczności dotarcia w konkretne miejsce w konkretnym czasie. Coś tam jednak zorientowałam się w przebiegu tras rowerowych we wschodniej części Polski i miałam świadomość, że z Krakowa możemy w łatwy sposób uciec i to całkiem daleko Wiślaną Trasą Rowerową (WTR), następnie kilkadziesiąt kilometrów lokalnymi drogami i wskakujemy na Green Velo, czyli Wschodni Szlak Rowerowy. Zapomniałam wspomnieć jeszcze o naszym pierwszym celu (pozostały przebieg trasy powstawał już w trakcie wycieczki) – moje rodzinne Roztocze.
Dzień 1
Kraków – Szczucin – Pacanów – Młodochów (188km)
I tak w sobotę, 2 tygodnie temu, między 5 a 6 rano wyruszyliśmy w trasę. Przyznaję, że nie jesteśmy mistrzami w bikepackingu. Szczerze mówiąc to nasza pierwsza wyprawa tego typu. Mimo to opiszę pokrótce, co zabraliśmy ze sobą.
Nasza checklista:
- Ubrania (prognoza pogody mówiła o temperaturze w dzień około 25 stopni i nocą ponad 10 stopni)
- na sobie: rowerowe spodenki, koszulka, bluza, cienka kurtka, buff, opaska i kask
- na zmianę: koszulka, dodatkowe 2 komplety bielizny, coś do spania, buff
- niewielki ręcznik z mikrofibry
- Elektronika
- power bank plus kabel USB (każdy swój)
- kamerka plus akcesoria do niej (to oczywiście tylko W.)
- ładowarka standardowa
- Kosmetyki
- mini szampon i żel pod prysznic
- dezodorant
- grzebień
- żel antybakteryjny do rąk plus chusteczki antybakteryjne
- szczoteczki i pasty do zębów
- krem nawilżający
- Jedzenie i picie
- woda i napoje izotoniczne (każde z nas miało w sumie około 2 litry)
- kanapki (na słono z żółtym serem i na słodko z masłem orzechowym i dżemem – około 6 małych kanapek dla każdego)
- batoniki
- banany
Cały ekwipunek zmieścił się do niewielkich saszetek przyczepianych do rowerów oraz 10-litrowych plecaczków biegowych.
Jak wspomniałam wcześniej, pierwszy etap trasy nie był zbyt wymagający w zakresie planowania. Przez Kraków przejechaliśmy wałem wzdłuż Wisły dojeżdżając nim aż do Nowej Huty. Następnie przez Brzegi i Grabie dotarliśmy do Wiślanej Trasy Rowerowej.
WTR po horyzont
Stamtąd mieliśmy do pokonania dokładnie 109 km (przynajmniej tak mówi znak na starcie) do Szczucina elegancką, aczkolwiek po kilkudziesięciu kilometrach dosyć nużącą, ścieżką rowerową. Następnie kilka kilometrów lokalnymi drogami do Pacanowa i obiad – przynajmniej taki mieliśmy plan i ta myśl przyświecała nam przez ostatnie 2h jazdy. Co zastaliśmy w Pacanowie? Pomnik koziołka. W restauracji, w której planowaliśmy zjeść obiad odbywała się uroczystość komunijna. Żeby było ciekawiej w centrum Pacanowa wcale nie jest tak prosto znaleźć miejsce z Internetem. Na pewno nie pomaga w tym zmęczenie po 150 km jazdy rowerem w pełnym słońcu, głód i 30 stopni na termometrze. Ale w jednym z zakamarków mini-rynku znaleźliśmy miejsce ze sklepem, cieniem i Internetem, zarezerwowaliśmy nocleg (niecałe 40 km dalej), coś tam zjedliśmy i ruszyliśmy w dalszą drogę. Znudzeni ponad 100-kilometrową trasą wzdłuż Wisły chłonęliśmy lokalne krajobrazy jadąc niewielkimi, mało ruchliwymi drogami w kierunku Połańca.
Miejscem naszego pierwszego noclegu była bardzo urocza i klimatyczna Agroturystyka ROGALA w Młodochowie. Nocleg w pięknym drewnianym domku, przemili właściciele, pyszna kolacja z degustacją lokalnie produkowanego wina i solidny, ale całkiem lekkostrawny żur na śniadanie – tego nam było trzeba po przejechanych pierwszego dnia prawie 190 km! A do wspomnianej agroturystyki chętnie wrócimy.
Dzień drugi
Młodochów – Sandomierz – Biłgoraj (158km)
Plan na drugi dzień naszej wyprawy narodził się oczywiście dnia pierwszego. Jako, że pierwszego dnia udało nam się oddalić całkiem spory kawałek na wschód stwierdziliśmy, że drugiego dnia będziemy jechać ile sił w nogach i do samego zmroku do naszego pierwszego celu, czyli na Roztocze. Co gdy się nie uda? Zadzwonimy po mojego tatę z rowerowym bagażnikiem. Tego dnia dodatkowo chcieliśmy zahaczyć o Sandomierz. Wyruszyliśmy kilka minut po 6 i jadąc przez Tarnobrzeg dotarliśmy do miejscowości Skotniki, gdzie wjechaliśmy już na szlak Green Velo. Kierując się Green Velo dojechaliśmy do Sandomierza (piękne miasto, pyszne lody, cudowna pogoda – och, ach!) i następnie walcząc z upałem i zmęczonymi nogami zajechaliśmy do Biłgoraja, gdzie dopadł nas zmrok. Tak, jak planowaliśmy – w Biłgoraju na ratunek przyjechał mój tato z bagażnikiem rowerowym :).
Dzień trzeci
…odpoczynek (0km)
Jak przekonać męża, który na co dzień nie jeździ rowerem dziesiątek czy setek kilometrów żeby dwa dni z rzędu podjął się przejechania grubo ponad 100km? Obiecać mu całodniowym odpoczynek trzeciego dnia! Zgodnie z tą obietnicą trzeci dzień przebiegł pod znakiem błogiego obijania się, przerywanego zajadaniem przepysznego domowego jedzenia, wyjściami na lody oraz upraniem i ponownym skompletowaniem całego ekwipunku na dalszą część wycieczki. A jaki był nasz dalszy pomysł? Dojechać do rodziców, tylko tym razem rodziców W., a więc na Sądecczyznę, a co się z tym wiąże przeprawa przez bardziej górzystą część Polski.
Dzień czwarty
Narol – Przemyśl (140km)
Na ten dzień zaplanowaliśmy jeden z ciekawszych moim zdaniem odcinków na trasie Green Velo, a mianowicie przejazd odcinkiem położonym blisko granicy polsko-ukraińskiej z metą w Przemyślu. Zgodnie z moimi przewidywaniami trasa okazała się być cudowna. Dlaczego?
- niewielkie wioski, w których czas jakby się zatrzymał.
- niekończące się pola.
- niekończące się lasy.
- pusto, pusto i jeszcze raz pusto!
- cisza i spokój.
- przydrożne nie najmłodsze krzyże i kapliczki
- drewniane kościółki i cerkwie.
Mogłabym tak długo wymieniać 🙂
Co nam doskwierało? Upał. Poza tym trasa naprawdę cudowna i godna polecania, z wyłączeniem dosyć ruchliwego wjazdu do Przemyśla. A przemyski rynek, nie pierwszy już raz mnie zachwycił. Lody też niczego sobie. Do tego nocleg w jednej z kamienic w samym rynku – wakacje pierwsza klasa!
Słonko Rzeczki, kładeczki Leśny relaks
Dzień piąty
Przemyśl – Krosno (104km)
Jak można było się spodziewać, tuż za Przemyślem zaczęła się prawdziwa jazda – mam na myśli górki, podjazdy i te sprawy. Nie było łatwo – zmęczone nogi protestowały na wystawionych na słońce podjazdach. Całkiem sporą część trasy udało się przejechać trzymając się wciąż szlaku Green Velo. Na końcówce zjechaliśmy na lokalne drogi, które przywitały nas serpentynkami, malowniczymi panoramami i innymi górskimi smaczkami. Wykończeni dotarliśmy do kolejnego miejsca noclegu, znajdującego się w okolicach Krosna.
Dzień szósty
Krosno – Nowy Sącz (115km)
Odcinek z Krosna do Nowego Sącza również nie oszczędził naszych nóg. Na całe szczęście tego dnia upał zelżał, a w powietrzu wyczuwalny był nawet lekki chłodny wietrzyk. I cóż – udało się! Dojechaliśmy do teściów. Tak, były pierogi ruskie !!!
Dzień siódmy
Velo Dunajec (fragment, 60km)
Dla W. to kolejny obiecany odpoczynek, a właściwie już koniec wyprawy. Ja też miałam odpoczywać, ale… Słońce na bezchmurnym niebie, Tatry na wyciągnięcie ręki… Nie usiedziałam i ruszyłam trasą Velo Dunajec ze Starego Sącza z nadzieją, że dotrę w okolicę Czorsztyna i będę z bliższej odległości podziwiać Tatry. Przez 30km było cudownie – szlak prowadził specjalną rowerową ścieżką lub bocznymi drogami z praktycznie zerowym ruchem samochodowym. Niestety ni stąd ni zowąd szlak wyprowadził mnie na ruchliwą (szczególnie w piątek w godzinach popołudniowych) drogę do Krościenka. Zawróciłam po 1km – dalej pojadę, jak szlak zostanie skończony.
Kładka w wersji solidnej na Velo Dunajec Kładka w wersji średnio stabilnej w drodze do Krosna
Dzień ósmy
…górki: Beskid Sądecki i Małe Pieniny (55km)
Miały być górki pieszo, ale… wyszło rowerowo. Pierwsze górki rowerem i to gravelem. Nogi płonęły na podjeździe na Przełęcz Żłobki pod Radziejową, serce drżało na zjeździe z Przełęczy Żłobki do Jaworek i brakowało sporo umiejętności na szlaku do Obidzy, ale pewnie domyślacie się, że było cudownie.
Na koniec kilka słów o przejechanych trasach rowerowych
1. WTR (Wiślana trasa rowerowa)
Na odcinku Grabie – Szczucien trasa ma charakter typowo szosowy prowadzący w większości wałem wzdłuż Wisły. Jest kilka wyjątków, gdy szlak wjeżdża w niewielkie miejscowości, ale jest ich stosunkowo niewiele. Startując w miejscowości Grabie mamy do przejechania odcinek o długości 109km prowadzący do samego Szczucina. Niewątpliwą zaletą trasy jest praktycznie całkowite odizolowanie jej od ruchu samochodowego. Jeżeli chodzi o krajobraz to jest oczywiście pięknie, ale cóż – jak można się spodziewać dosyć monotonnie 🙂 W miejscach chwilowych zjazdów z wału szlak jest w miarę dobrze oznaczony (piszę w miarę, bo raz czy dwa mieliśmy drobne wątpliwości, ale z pomocą przyszła nam aplikacja mapy.cz :)).
2. Green Velo (Wszchodni Szlak Rowerowy)
Uwielbiam! Jako, że mój rodzinny dom znajduje się w okolicy, przez którą przebiega trasa Green Velo to już wcześniej miałam okazję przetestować kilka jego odcinków. Dzięki naszej wyprawie przejechaliśmy odcinki:
- Skotniki – Sandomierz – Wólka Tanewska – Biłgoraj
Krótki odcinek przed samym Sandomierzem, o który udało nam się zahaczyć odebrałam bardzo pozytywnie. Wąska, mało ruchliwa droga klucząca wśród sadów pełnych tonących w słońcu jabłoni 🙂 Za Sandomierzem zrobiło się trochę mniej ciekawie – było sporo ścieżek pieszo-rowerowych prowadzących długimi kilometrami przez kolejne mniejsze i większe miejscowości. To sprawiało, że niestety w uszach zamiast szumu drzew szumiały mijające nas co chwilę auta. Na szczęście z czasem pojawiało się coraz więcej dróg przez lasy, zabudowa stawała się coraz rzadsza, a ruch samochodowy się zmniejszał.
- Narol – Przemyśl
Pięknie, cudownie, spokojnie, uroczo… zdecydowanie mój faworyt! Szczególnie w swojej pierwszej połowie szlak zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Tak jak pisałam wcześniej prowadził głownie lasami i przez niewielkie miejscowości, a głównym towarzystwem były sarny, zające i szalejące na drodze żmije. Jedynie odcinek tuż przed Przemyślem prowadził dosyć ruchliwą drogą, ale patrząc na całość – wybaczam.
- Przemyśl – Siedliska
Trasa również bardzo ciekawa, prowadząca w znacznej mierze dolinami rzek, co szczególnie rano wprowadziło nas w klimatyczną, gęstą mgłę. Zdecydowanie najwięcej jak do tej pory stromych podjazdów, a do tego ciekawe kładki. Szlak oceniam na plus.
Ogólnie niezmiennie jestem pełna podziwu dla trasy Green Velo. Poza oczywistymi walorami krajoznawczymi i pięknymi krajobrazami, trasa jest naprawdę bardzo dobrze oznakowana. Dodatkowo dostępna jest aplikacja na telefon, która całkiem fajnie działa. Na trasie zlokalizowane są stosunkowo gęsto miejsca wypoczynku, tzw. MOR-y z zadaszeniem w formie drewnianych wiat oraz ławeczkami i stolikami.
Green Velo w Sandomierzu Lody, lody, lody!
3. Velo Dunajec
Mam mieszane odczucia, co do trasy Velo Dunajec. 30-kilometrowy odcinek od Starego Sącza za Zarzecze, którym jechałam, jest naprawdę piękny. Niestety trasa najzwyczajniej w świecie nie jest jeszcze skończona. Dlatego poczekam z opinią. Ale zapowiada się naprawdę ciekawa i atrakcyjna widokowo trasa.
Podsumowanie
Siedzę i myślę, co tu jeszcze mogę dodać, jak podsumować. I napiszę tyle – warto czasem wyjść ze strefy komfortu i zrobić coś niecodziennego :). A jeszcze fajniej, gdy w tej przygodzie może towarzyszyć nam ukochana osoba.
Chcecie wiedzieć, ile kilometrów udało nam się przejechać w ciągu tych 8 zakręconych dni?
M: 188 + 158 + 140 + 104 + 115 + 60 + 55 = 820
W: 188 + 158 + 140 + 104 + 115 = 705
Jeszcze taka krótka anegdotka. Co zrobić, aby mąż, który nie robi na co dzień takich kilometraży przejechał ponad 700km?
- Ułożyć trasę tak, aby jechać z wizją solidnego wypoczynku, najlepiej w domu 😀
- Ułożyć trasę tak, aby nie za bardzo dało się zrezygnować i wrócić pociągiem 😀
- Aprobować wszelkie chwilowe zachcianki typu chipsy, słodycze itp.
- Pod żadnym pozorem nie wspominać na starcie, ile kilometrów może mierzyć cała trasa 😀
- Nie planować zbyt wiele i cieszyć się z każdej chwili 😀
Chętnych zapraszam również do obejrzenia krótkiego filmiku z naszej małej przygody.
Do następnego,
2 komentarze
Hej Magda, super się czyta opowieść z twoich wakacji rowerowych! Jestem pod wrażeniem kilometrów i metodyki mobilizacji Waldka, (przy okazji dowiedziałem się, ze Waldek jest z Nowego Sączą). 🙂 Ja mam co prawda kilka lat więcej, a i przy powiększającej się rodzince trudno o wygospodarowanie czasu na takie eskapady, ale przypomniała mi się moja wyprawa na rowerze z NS do Słowenii jeszcze w latach 90-tych. 😉 Zrobiliśmy 600 km w 5 dni z namiotem i śpiworami w sakwach. Niestety trafiliśmy na słaba pogodę i stacje kolejową ;), gdzie przez dogłębne przemoczenie i wymarznięcie na samym końcu Balatonu wymięknąłem i złapaliśmy pociąg do Polski :D.
Zainspirowaliście mnie trochę tymi kilometrami i trasą, wiec może wybiorę się na Wielkanoc rowerem do teściów częściowo twoja trasą, a może i pomyślę o próbie dokończenia niedokończonej trasy sprzed lat i dotarcie nad Adriatyk z PL.
Pozdrowienia!
Hej 🙂 bardzo mi miło! I jak, udał się któryś z wypadów, o których pisałeś? Wyjazd, o którym piszesz musiał też być cudowny! Mi również marzą się kolejne tego typu wyprawy i w głowie tworzy się sporo tras do realizacji! Trzymam kciuki i pozdrawiam serdecznie 🙂