Tak, wiem. Powtarzam się. Jestem monotonna i monotematyczna. Ale co zrobić, gdy człowiekowi wydaje się, że już wszystko widział i że nie może być piękniej, a jednak jest? A może jest tak samo tylko za każdym razem przeżywam to w nieco inny sposób i przez to za każdym razem cieszę się jak dziecko?
Czy chodzi o zimę?
A może o niebo? Może o jedno i drugie? A może to wszystko przez ten wysiłek, który trzeba włożyć żeby móc spacerować z głową w chmurach?
Może jednak to ta adrenalina, która wydziela się w zwiększonych ilościach, kiedy otaczają nas tak olbrzymie i dostojne góry przykryte solidną warstwą śniegu, do naszych płuc wdziera sie surowe, lodowate powietrze i skupiamy się głównie na tym, żeby w tej całej niekończącej się przestrzeni utrzymać równowagę?
Czy jednak połączenie lęku, strachu, szczęścia, zachwytu i wielu innych pozornie skrajnych a jednak tak doskonale współgrających emocji?
Cotygodniowe dylematy
W piątek wieczorem jak zwykle przeżywałam. Sobota zapowiadała się bajecznie – bezchmurne niebo nad górami, a do tego całkiem spory mrozik. Wymarzona pogoda na zimowe górskie wędrówki! Tatry? Niech będzie! Tym razem decydujemy się (dwie Madzie – drugiej Madzi dziękuję za zdjęcia i z niecierpliwościa czekan na kolejna wspólna wyprawę!) na wycieczkę w Tatry Zachodnie. Naszym celem jest Grześ i ewentualnie, przy sprzyjających okolicznościach, dalsze szczyty.
Jako, że już samo przejście w dwie strony Doliny Chochołowskiej to ponad 14km, wyruszamy z samego rana. Szybkim krokiem docieramy do Schroniska PTTK na Polanie Chochołowskiej. Ja, miłośniczka szarlotek oczywiście decyduję sie na tzw. Deser Chochołowski, czyli szarlotkę w towarzystwie sosu z jagód. Do tego pyszna kawka, która w cudowny sposób rozgrzewa zmarznięte gardło… Koniec tej rozpusty, ruszamy dalej!
Po wyjściu ze schroniska zakładamy stuptuty i raczki i ruszamy do góry. Jest cudownie! Nad nami błękitne, bezchmurne niebo i bardzo mocne słońce. Dookoła nas drzewa przysypane świeżą warstwą śniegu. Pod nogami ścieżka wydeptana w świeżym, chrupiącym śniegu! Kto by sie przejmował delikatną zadyszką? Mkniemy do góry niczym dwie kozice i nie wiadomo kiedy, docieramy na szczyt.
Na szczycie Grzesia wieje i to bardzo. Decydujemy sie iść dalej. Równocześnie walcząc z wiatrem i ciesząc się wspaniałymi widokami docieramy na Rakoń. Ze względu na brak solidniejszego zimowego sprzętu decydujemy się na powrót i rezygnujemy ze zdobywania Wołowca… Szkoda, bardzo szkoda. Mimo to jesteśmy bardzo zadowolone i wracamy oczywiście we wspaniałych nastrojach z 30km w nogach 🙂 Na deser jeszcze grzane wino w schronisku i zachód słońca na Antałówce… Dzień idealny!
Trasa
Tym razem do Zakopanego dostałyśmy się autobusem z Krakowa (kursują praktycznie co pół godziny). Następnie przesiadłyśmy się na busa w kierunku Doliny Chochołowskiej, a tak naprawdę Siwej Polany, z której startuje szlak. Busy odjeżdzają z dworca również co 20-30 minut.
SIWA POLANA (zielonym szlakiem) – SCHRONISKO PTTK NA POLANIE CHOCHOŁOWSKIEJ (żółtym szlakiem) – GRZEŚ (niebieskim szlakiem) – RAKOŃ
Powrót tą samą trasą. Droga do schroniska jest praktycznie płaska, ale dosyć długa (około 7km). Warto przejść ją szybkim krokiem (jeszcze nacieszymy się nią, kiedy będziemy wracać, już zmęczeni :). Żółty szlak na Grzesia prowadzi cały czas pod górę, ale w większości lasem. Od Grzesia do Rakonia idziemy już w pełni odsłoniętym terenie.
Link do trasy w serwisie mapa-turystyczna.pl -> Kliknij tutaj
Wnioski?
Idę w to dalej! Kto pomoże w doborze kolejnych elementów zimowego górskiego sprzętu? Będę zmierzać małymi kroczkami, ale do celu! Trzeba tylko wybrać kolejny cel 🙂
Do następnego… celu 🙂
M.