Końcem marca udało nam się wyskoczyć na kilka dni do Barcelony. I mimo, że pogoda była, łagodnie mówiąc, „nietypowa” jak dla tego miejsca (pochmurno, a momentami nawet deszczowo) to przepadliśmy zupełnie. A właśnie, na domiar złego w Polsce świeciło wtedy cudne słonko! Nie będę zdawać żadnej szczegółowej relacji z całego wyjazdu. Zamiast tego postaram się wypunktować kilka rzeczy, które uważam, że warto zrobić w tym przepięknym mieście. Tradycyjnie już chyba zwrócę uwagę głównie na ładne widoczki i dobre jedzonko – co zrobić – taka już jestem i to mnie kręci najbardziej 🙂
1. Odwiedzić widokowe wzgórza (Uwaga: NIE TIBIDADO)
Uwierzcie mi, że w Barcelonie można się porządnie zasapać. Mam wrażenie, że w którą stronę byśmy się nie wybrali, znajdziemy cudowny tajemniczy park lub las przyklejony malowniczo do wzgórza, na szczycie którego otworzy się rozległa panorama z widokiem na miasto i morze. Osobiście najbardziej przypały mi do gustu dwa takie miejsca: tzw. bunkry oraz park za Museu Nacional d’Art de Catalunya i punkt widokowy znajdujący się kilka parkowych alejek wyżej, czyli Mirador de l’Alcalde.
Ogólnie, jakiego kierunku nie obraliśmy, trafialiśmy na kolejny punkt widokowy, czyli tzw. mirador i żaden nas nie zawiódł oprócz… najbardziej popularnego czyli TIBIDADO. Może gdybym wyjechała na to wzgórze rowerem albo wbiegła albo nawet weszła na nogach zamiast wyjeżdżać kolejką (płacąc za nią całkiem sporo) to dostrzegłabym fenomen tego miejsca. A tak, po wyjściu z kolejki zostałam zbombardowana odgłosami wesołego miasteczka, czy tam parku rozrywki, czy jakkolwiek to się nazywa. Wniosek na przyszłość dla mnie samej – wolę miejsca mniej popularne, do których docierają tylko ludzie, którym chce się troszkę zmęczyć 🙂 Dla odmiany zarówno park z bunkrami jak i ten za muzeum zachwyciły nas cudownym spokojem, budzącą się do życia przyrodą, zielenią, wiosennymi kwiatkami, orzeźwiającym morskim powietrzem i pięknym widokiem na Barcelonę oczywiście.
2. Zachwycać się architekturą Gaudiego i oglądać Sagrada Familia zewsząd i o każdej porze dnia i nocy
Jedyna w swoim rodzaju, niepowtarzalna, spektakularna – Barcelona zachwyca architekturą, a dzieła Gaudiego są po prostu zjawiskowe. Casa Mila, Casa Batllo, Casa Vincens i oczywiście La Sagrada Familia – wszystkie piękne zarówno w dzień jak i w nocy. Ogromne wrażenie zrobiło na mnie również to, jak Sagrada Familia „góruje” nad całym jakże potężnym miastem. Była doskonale widoczna z każdego wzgórza, na którym się znaleźliśmy tak w dzień, jak i w nocy.
3. Zjeść paellę z owocami morza
Nie polecę Wam konkretnego miejsca, bo jest ich cała masa, ale jako fanka paelli uważam, że podczas każdego wyjazdu do Hiszpanii powinno się ją zjeść. A jak już jeść to oczywiście tą najbardziej widowiskową, czyli z owocami morza (paella marinera).
Może napiszę jeszcze tak w skrócie, czym właściwie ta paella jest. Paella to jednogarnkowe danie na bazie ryżu z charakterystyczną przyprawą – szafranem oraz dodatkami w postaci warzyw, owoców morza lub mięs. Potrawa ta przyrządzana i podawana jest w charakterystycznej metalowej patelni, przez co nie tylko smakuje, ale i wygląda spektakularnie.
4. Popróbować tapasów
Oj rozkochałam się w tapaskach. Tu chyba nawet rozpiszę się coś dłużej, bo jak dla mnie był to jeden z hitów tego wyjazdu. Z całego serca mogę polecić miejsce, które nas zachwyciło, a mianowicie La Jabata. Urocza, niewielka knajpka, z dala od tłumów, z fantastycznym jedzeniem i przemiłą obsługą. Jakich tapasków spróbowaliśmy?
- Patatas bravas – smażone ziemniaczki podawane z dwoma sosami: czerwonym pikantnym i białym majonezowym
- Pimientos de Padron fritos – smażone malutkie zielone papryczki podane z grubo zmieloną solą morską
- Gambitas al ajillo y guindilla – delikatne smażone krewetki z czosnkiem i chilli
- Tortilla espanola – hiszpański omlet z ziemniakami i ewentualnie cebulą (tu moja uwaga – łatwo się zniechęcić, gdy zje się go w przypadkowym miejscu, w którym nie jest odpowiednio przygotowany i przede wszystkim, gdy nie jest przygotowany bezpośrednio przed podaniem. Tortilla espanola powinna być zrobiona na świeżo z nie do końca ściętym jajkiem, a więc mieć lekko płynną konsystencję w środku).
- Pescadito frito de la costa – drobne smażone rybki
- Chipirones – małe smażone kałamarniczki
- Boquerones en vinagre – anchois w occie
- Calamares fritos – smażone kalmary
- Bocadillo de calamares – bagietka z kalmarami (moje uwaga: ludzie, jakie to dobre!!)
Ogólnie każdy jeden tapas, którego spróbowaliśmy był dla nas hitem. Nie wiem, czy to ten klimat, czy po prostu skrajne wycieńczenie spowodowane schodzeniem całej Barcelony na nogach, ale to wszystko było takie pyszne!
5. Wejść do morza
Tak, zdarza mi się morsować a więc co jak co, ale niska temperatura wody nie jest dla mnie powodem żeby nie zamoczyć w niej chociażby stóp :).
6. Dogadzać sobie churrosami i xuxo
Szczerze mówiąc troszkę zabrakło nam czasu na popróbowanie lokalnych słodkości, ale udało się dorwać dwa hity w miejscach, które szczerze polecam. Mam tu na myśli:
- Churros w Xurreria, czyli „pałeczki” z ciasta smażone w głębokim tłuszczu posypane cukrem i podane z gorącą czekoladą (osobiście polecam poprosić o nie dosładzanie ich, jeżeli sprzedawca o to spyta – czekolada w zupełności wystarczy)
- Xuxo w Pastisseria La Colmena – podłużne bułeczki z ciasta pączkowego smażone w głębokim tłuszczu i posypane cukrem kryjące w swoim wnętrzu cudowny krem kataloński. Naszym zdaniem tu również dodatkowa cukrowa posypka nie była potrzebna, ale nie dało się tym razem jej uniknąć
Oba wymienione deserki to jak dla mnie absolutne hity i ocena 10/10!! 🙂
7. Popróbować lokalnych specjałów na targach
Takie targi znajdziecie je na mapie pod nazwą mercat. Oczywiście, że pewnie są to miejsca w jakimś stopniu nakierowane na turystów, ale uważam, że mimo wszystko warto się na nie wybrać. Pooglądać, powąchać, popróbować… Najbardziej znany nazywa się La Boqueria. Mnie zachwyciły bajecznie kolorowe owoce (codziennie przylatywaliśmy tu po truskaweczki). Waldka natomiast, jak można się domyślić, lokalne wędliny sprzedawane w papierowych rożkach (różne rodzaje po kawałeczku do spróbowania). Było głośno, barwnie i smacznie i pachnąco :). Co więcej, można tu też popróbować różnych tapasków.
8. Oddychać cudownym morskim powietrzem i poczuć wiatr we włosach
Mieszkając na stałe w Krakowie i przyjeżdżając do Barcelony tuż po zimowym sezonie smogowym naprawdę odżyłam w tutejszym morskim klimacie.
Wczesnowiosenna Barcelona okazała się być strzałem w dziesiątkę! Bez upałów i bez tłumów aż zapraszała, żeby przemierzać kolejne uliczki i zdobywać lokalne wzgórza poruszając się tylko na nogach i czerpiąc energię z przepysznych tapasków. Także nie wykluczam przeprowadzki. Bo przecież muszę tu jeszcze pośmigać na rowerku, których w mijaliśmy tu całe mnóstwo!
Do następnego,
P.S. Polecam też odwiedzić profil na instagramie: https://instagram.com/anianguyenvan To dzięki Ani trafiłam m.in. na tapas do La Jabaty czy też na punkty widokowe, o których wspominałam 🙂