Że lubię Lubań wiadomo nie od dziś. I tak rok temu powstał w mojej głowie pomysł – a może by tak stworzyć trasę, w której zawierałyby się wszystkie podejścia na ten szczyt? Cała masa metrów przewyższenia wiąże się siłą rzeczy z porządną wyrypką. Do tego wszystkiego cała ta rzeź tylko i wyłącznie na Lubaniu – tak bardzo moje klimaty. Pomysł przypadkowo zszedł na dalszy plan. Jednak pewnego dnia na Facebooku mignęło mi przed oczami wydarzenia – preedycja zawodów o nazwie Lubię Lubań (tak, już mi się podoba…), wymyślona przez organizatorów Gorce Ultra Trail, na której miałoby znaleźć się:

  • 8 podejść na Lubań
  • ponad 5000 m przewyższenia
  • wszystko na dystansie około 90 km
  • start o 4 rano

Biorę w ciemno!

Czas mijał, a ja z niecierpliwością czekałam na kolejne informacje o planowanych zawodach. Oczywiście wszelkie kolejne informacje idealnie trafiały w moje serce, ale czy mogłoby być inaczej jeżeli motywem przewodnim był Lubań? Czy bałam się przewyższenia? Chyba bardziej się nim ekscytowałam niż bałam. Po drugie przebieg trasy dawał możliwość zbiegu do mety po zdobyciu szczytu dowolną ilość razy.

Lubię Lubań. Ze świeżutkim numerkiem
Ze świeżutkim numerkiem

Trasa

Pewnie zastanawiacie się jak zdobyć Lubań 8x, robiąc ponad 5km przewyższenia, a nie nabijając przy tym setek kilometrów? Otóż w najprostszy możliwy sposób – zbiegając, robiąc nawrotkę i z powrotem do góry. Nuda? Ani przez moment nie przeszło mi to przez myśl. Szczególnie przy tak dynamicznej pogodzie, jaka nam się przytrafiła. Dzięki takiemu pomysłowi na trasę udało się zupełnie uniknąć asfaltu, co przynajmniej dla mnie jest wielkim plusem tego typu zawodów zawodów. Ja wiem, że na asfalcie można podkręcić tempo i nabić kilometry, ale tu chodziło przecież o coś zupełnie innego.

Start i meta zawodów znajdowały się w Ochotnicy Dolnej, na osiedlu Rola (tzw. Rola Biegacza). Pierwsze podejście prowadziło lokalną, nieoznakowaną drogą na Lubań. Plan był następujący: wszyscy biegacze (a odważnych znalazło się zaledwie 11 osób) mieli zameldować się na wieży, zbiec do Bazy Namiotowej na Lubaniu, ruszyć zielonym szlakiem do Tylmanowej, nawrotka, baza, Krościenko nad Dunajcem, nawrotka, baza, Grywałd, nawrotka, baza Przełęcz Snozka, nawrotka, baza, Kluszkowce/Mizerna, nawrotka, baza, Ochotnica Dolna (Kudowe), nawrotka, baza, Ochotnica Dolna, nawrotka, baza i zbieg do mety. Zawodnicy mieli obowiązek zameldować się zarówno na dole, jak i na górze przy bazie namiotowej.

Organizacja zawodów

Bez cienia wątpliwości nie brałam udziału w tak dobrze zorganizowanych zawodach! Było kameralnie, a moim zdaniem nawet rodzinnie. Punkty odżywcze znajdował się zarówno na dole (napoje i drobne przekąski), jak i na górze (napoje i jedzenie). Jako osoba, która nie przełknie żelu energetycznego (bo po prostu lubię smacznie zjeść) mogę szczerze powiedzieć, że jedzenie było przepyszne. Kanapki z pastą z fasoli i grillowanymi warzywami, cieplutka pomidorowa, pieczone ziemniaczki, warzywa, owoce, słodkie i słone przekąski, a na mecie kwaśnica i pierogi z grzybami – ludzie, ja po takiej całodniowej wyrypce wróciłam do domu najedzona i nieodwodniona, co chyba jeszcze nigdy mi się nie udało.

Jako, że trasa przebiegała w większości szlakami turystycznymi to oznaczenia znajdowały się tylko na pierwszym pozaszlakowym podbiegu i były one w pełni wystarczające. I mimo, że racjonalnie patrząc byłam w stanie zdobyć Lubań jakieś 4, może 5 razy to uśmiech, życzliwość i motywowanie do dalszej walki ze swoimi słabościami przez organizatorów, wolontariuszy oraz samych uczestników i oczywiście to jedzonko (och, ach!) sprawiły, że na moim medalu wygrawerowana została cyferka 8. Tym samym udało się pokonać całą planowaną trasę.

To w końcu lubię czy nie lubię?

Zgodnie z przewidywaniami – zawody tak idealnie trafiły w moje serce! Z niecierpliwością czekam na kolejną edycję. I może na niebie nie było słonka i bezchmurnego nieba, a na wieży na Lubaniu zastaliśmy o poranku gęstą mgłę, to ja osobiście uwielbiam taki mroczny, tajemniczy leśny klimat. Po mglistym poranku przyszło deszczowe przedpołudnie, następnie parne popołudnie (to był ciężki czas), pogodny wieczór i spokojna noc pod niebem pełnym gwiazd. Dzień się toczył a mi walczyliśmy z tą górą na 8 sposobów, pokonując równocześnie swoje słabości.

Na metę dobiegłam jako ostatnia, ale jako 8 bo 3 osoby podobno zrezygnowały wcześniej. Ale zarówno na tych jak i na każdych innych zawodach nie liczy się dla mnie wynik w stosunku do innych osób. Co jest ważne to pewność, że ja dałam z siebie wszystko. Zapracowała głowa, zapracowało serducho, w którym dalej twardo siedzi Lubań. Nawet niedzielne problemy z chodzeniem i stękanie przy wykonywaniu ruchów wszelakich tego nie zmienią. Lubię Lubań!

P.S. Wszystkie moje uśmiechnięte zdjęcia od ekipy Gorce Ultra Trail – pięknie dziękuję!

Lubię Lubań. Z legendarną kanapeczką
Z legendarną kanapeczką

Do następnego,

Napisz komentarz