Zastanawiam się nad jednym słowem, które najlepiej opisuje dla mnie miniony rok. Dziwny? Trochę tak, ale wydaje mi się zbyt negatywnie nacechowane i chyba wolę słowo nietypowy.
Chyba nikt z nas 365 dni temu nie sądził, że może kiedykolwiek być tak jak było przez ostatnie miesiące (ja również). Jednak mimo to ten rok był dla mnie zdecydowanie najbardziej intensywnym rokiem w całym moim już prawie 30-letnim życiu! Jak do tego doszło? Hahaha – nie wiem :).
Bieganie bieganiem, ale może by coś nowego?
Rok 2020 zaczęłam od startu w Zimowej Etapowej Triadzie. Mimo, że na dzień przed startem totalnie spanikowałam i przez głowę przewijały się myśli o rezygnacji to wystartowałam i cóż, było cudownie! Z przedwirusowych startów zaliczyłam jeszcze dwa biegi z cyklu Grand Prix Krakowa w biegach górskich, poprawiając przy tym swoje wcześniejsze rekordy. Przez 2 pierwsze miesiące grzecznie realizowałam kolejne treningi zgodnie z założonym planem. Jaki był cel? Oczywiście, że krynicka setka! I wtedy przyszedł wirus i wywrócił moje spokojne realizowanie planu do góry nogami. Wszystko działo się dziwacznie i szybko. Wszędzie huczało od kolejnych obostrzeń, zakazów biegania, odwoływania kolejnych imprez sportowych.
Jak wpłynęło to na mnie?
Uświadomiłam sobie, ile to pozornie banalne przeskakiwanie z nogi na nogę dla mnie znaczy. Zaczęłam wstawać nad ranem, żeby choć na chwilę wyjść oczyścić głowę z tego całego natłoku nieznanych mi dotąd myśli. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że od marca widziałam co najmniej 90% wschodów słońca. I nieważne, czy były one o 4 czy o 7 :). Tym sposobem wyrobiłam w sobie jeszcze większą dyscyplinę do treningów i zdolność gospodarowania własnym czasem. Odnalazłam w sobie nową pasję – mam tu na myśli rower. Poza tym od początku roku systematycznie morsowałam, co z czasem przeobraziło się w pływanie w jeziorach (uprzedzając pytanie – nie, nie przygotowuję się do triatlonu). Zaczęłam cieszyć się zmieniającymi się porami roku, przyrodą, a moim miejscem ucieczki przed wszelkimi problemami stał się las.
Wracając do biegania i odwoływanych zawodów – pewnego dnia przyszła do głowy myśl: Dlaczego miałabym nie pobiec tych 100km po górach tak po prostu, bez zawodów? I tak w czerwcu pobiegłam swoją pierwszą setkę. Festiwal Biegowy w Krynicy ostatecznie został przełożony na październik, ale ja do samego końca wątpiłam w to, że faktycznie się odbędzie i wybiłam sobie z głowy ten start. I tak na tydzień przed planowaną datą, gdy wszystko wskazywało na to, że impreza jednak się odbędzie, wyobraziłam sobie siebie na starcie… 3 dni przed startem kupiłam pakiet, wystartowałam i ukończyłam, realizując tym samym jedno ze swoich największych marzeń!
Tydzień po Krynicy, również nie wiem jak i dlaczego znalazłam się na maratonie na orientację Kiwon. Obolałymi wciąż nogami udało się wydreptać 60km i równocześnie zająć 3 miejsce wśród kobiet – oj była to dla mnie przygoda!
Natomiast jesienią, gdy od biegania pasowało na chwilę odpocząć, a na rower zaczęło robić się ciut za chłodno, rozkochałam się w Tatrach. I tak żyjąc od wycieczki do wycieczki udało się pierwszy raz zawitać w Tatrach Słowackich, w których oczywiście od razu się zakochałam (przyszły rok ma do nich należeć!!!). Poza tym, udało się zrealizować kolejne z moich marzeń – przełamać strach i wejść na Kościelec!
Nogi bolą. Ten rok był zdecydowanie najintensywniejszy sportowo!
Plany i marzenia vs rzeczywistość
Co było w planach? Wakacje w Barcelonie i krynicka setka. Co wyszło w praktyce? Spontaniczny rajd rowerowy po Polsce i nawet dwie setki. Nie było gorzej – było inaczej, ale nie mam najmniejszych wątpliwości, że również pięknie. Tak naprawdę pozbawienie możliwości planowania i uznawania wszystkiego za coś normalnego nauczyło mnie jeszcze bardziej cieszyć się każdym dniem i wyciskać z niego, ile się da.
W temacie pozasportowym, 8 stycznia przekroczyłam magiczną granicę 15 litrów oddanej krwi, stając się tym samym Zasłużonym Honorowym Dawcą Krwi I Stopnia. Kolejnym, ostatnim już tytułem jest: Honorowy Dawca Krwi – Zasłużony dla Zdrowia Narodu, przyznawany po oddaniu 20 litrów krwi. Ludzie, naprawdę fajnie jest jest pomagać! A o powodach, dla których to robię coś tam już kiedyś pisałam 🙂 ->TUTAJ.
Nie mam żadnych wątpliwości, co do tego, że ostatnie miesiące to najintensywniejsze miesiące mojego życia. Co ucierpiało? Tylko albo aż mój organizm, który nie nadąża za ilością energii tryskającą z niego i za potrzebami głowy (a może ten nadmiar energii to przez ten kwas z buraków, który grzecznie popijam codziennie od marca – hahaha).
Zerknę jeszcze, co tam pokazuje elektronika, czyli wszelkie zegarki Stravy itp.
- Rower: 6027 km
- Bieganie: 2352 km
- plus całkiem sporo pieszych wycieczek po górach 🙂
Z listy zrealizowanych marzeń wykreślam w tym roku:
- Bieg 7 dolin 100 km
- zdobycie Kościelca
- przekroczenie 15 litrów oddanej krwi
Oczywiście życzę nam wszystkim, aby w 2021 wróciła do nas normalność. A sobie życzę, żebym miała siłę i możliwości, by wciąż się rozpędzać :).
Do następnego,